Norwegia.
"Dziki" kraj, w którym nie ma sklepów osiedlowych, a do domu idzie się najczęściej przez ciemny, gęsty las, pełen niebezpieczeństw czyhających na nieuważnego podróżnika. Ale za to jaki piękny... Tu troll, tam troll... Z lasu nagle się robią góry, a z gór i pagórków - plaża, nieustannie tocząca walkę z morzem. Raz deszcz i wiatr, że głowę urywa, za chwilę piękne słońce i temperatura skacze dziesięć kresek w górę.
W zasadzie - nie sposób opisać słowami tego, co tam można zastać po przylocie, nie chcę również zanudzać, dlatego pokażę trochę zdjęć...
Taki widok z okna do śniadania...
A taki nieco dalej...
I taki też...
A za chwilę taki wiatr, o.
A żeby nie było, że tylko widoczki, to w Fredrikstadt pojawiły się inne ciekawe elementy, na przykład dekoracyjne.
Chętnie bym postawiła taki wieszak u siebie.
I takie ładne przydasie można było kupić...
To mnie zaciekawiło najbardziej. Na kartce napisane jest "Knitting Peace". Po wygooglowaniu tegoż hasła, znalazłam informację o ludziach, którzy spotykają się co jakiś czas i robią na drutach różne rzeczy dla tych, którzy potrzebują pomocy - żołnierzy, głodujących dzieci, chorych na AIDS itd. Podejrzewam, że to ma coś z tym wspólnego.
To wszystko wisiało na balustradzie starego mostu w Fredrikstadt.
Piękną ozdobę ktoś sobie zrobił :)
Aha - zaczęłam uczyć się norweskiego. W końcu tam zamieszkam.
Na razie tyle na ten temat. Więcej zdjęć w kolejnym poście.
Pozdrawiam,
K.